„Zaburzenia jedzenia – próba zrozumienia”

Joanna Chmarzyńska – Golińska, psychoterapeuta psychoanalityczny

Dla człowieka sygnałem do jedzenia jest głód. W miarę jedzenia uczucie głodu maleje i ustępuje uczuciu sytości. Syty człowiek traci zainteresowanie jedzeniem do czasu ponownego pojawienia się głodu. Biologicznie rzecz ujmując jedzenie jest paliwem. Jemy po to by żyć.


Jednak w ludzkim świecie nic nie ogranicza się do biologii. Rytuały związane z przygotowywaniem i spożywaniem pokarmów zaspakajają dodatkowo cały szereg innych potrzeb - psychologicznych, społecznych, kulturalnych. Jedzenie jest przyjemnym, zmysłowym doznaniem, łączy ludzi przy wspólnych posiłkach, pozwala się twórczo realizować kulinarnie. Każdy człowiek, od czasu do czasu, sięga po jedzenie nie tyle z powodu głodu, co bardziej w reakcji na pewne uczucia. Czasami chcemy się jedzeniem pocieszyć bo czujemy się samotni i smutni, innym razem jesteśmy poddenerwowani i „skubanie” orzeszków wydaje się nas uspakajać. W istocie jedzenie odżywia nasz układ nerwowy i mózg, a pewne konkretne substancje zwiększają wydzielanie serotoniny czy dopaminy, poprawiając nam nastrój.
Koncentrując się na temacie ludzkiej psychologii, spróbuje wyjaśnić dlaczego - moim zdaniem, od zarania naszego jestestwa jedzenie podświadomie kojarzy się nam z czymś dobrym i kojącym.

Wyobraźmy sobie niemowlę. Przygoda ze światem rozpoczyna się od szoku i bólu, jakim jest przyjście na świata. Zaraz potem nasz niemowlak po raz pierwszy doświadcza głodu. Nigdy wcześniej nie czuł tego nieprzyjemnego uczucia. Zaczyna płakać. Głód dla niemowlęcia jest czymś więcej niż głód dla dorosłego człowieka. My dorośli odczuwamy wprawdzie nieprzyjemne ściskanie w żołądku, ale to uczucie nie sieje w nas paniki. Po pierwsze dlatego, że wiemy czym jest głód i wiemy, że od razu się od niego nie umiera. Po drugie, zazwyczaj samodzielnie zdobywamy pokarm i możemy się nim nasycić. Natomiast niemowlę jest bezradne i całkowicie zależne, co oznacza, że samo nic dla siebie nie zrobi. Dla niemowlęcia głód jest instynktownym sygnałem wskazującym na zagrożenie życia. Dlatego w płaczu głodnego niemowlęcia usłyszymy coś na kształt zatrważającego alarmu, coś wobec czego trudno będzie przejść obojętnie. W wystarczająco dobrych warunkach, głodne niemowlę zostaje przytulone i nakarmione. Ten oczywisty gest jest niezwykle ważny – widzimy, że oto pokarm nie przychodzi do dziecka rurą z maszyny tylko przychodzi wraz z obecnością i dotykiem drugiego człowieka - najczęściej matki. Karmienie to nie tylko koniec nieprzyjemnego głodu, ale również - czas spędzony w bliskim, zmysłowym kontakcie z matką. To moment, w którym spotykają się dwie podstawowe potrzeby wpisane w ludzką naturę - potrzeba biologiczna, czyli jedzenie i potrzeba psychologiczna, czyli relacja z drugim człowiekiem. Poprzez karmienie, w które od początku wpisany jest kontakt z drugą osobą, potrzeby te w nierozerwalny już odtąd sposób zostają ze sobą splecione. Pierwsza lekcja jedzenia jest jednocześnie pierwszą lekcją miłości. Gdy matka czynność karmienia wzbogaci swoją „czującą bliskością” to dziecko dozna błogiego spokoju. Z wdzięczności za zaspokojone potrzeby rodzi się miłość.
Rozumiemy więc, że nakarmione przez matkę niemowlę czuje się nie tylko syte, ale również bezpieczne i spokojne. Sytuacja, gdy głód i niepokój zamieniają się w nasycenie i spokój powtórzy się setki razy. Od tej chwili jedzenie będzie już ściśle kojarzone z końcem niepokoju i dobrym samopoczuciem. Skojarzenie jedzenia ze spokojem i szczęściem powstaje w pierwszym roku życia. Staje się podświadome.
Być może i później w rozwoju dziecka będą miały miejsce kolejne sytuacje, w których powiązanie to zostanie wzmocnione.
Wiele matek czy babć znajduje w gotowaniu czy pieczeniu sposób wyrażenia miłości wobec bliskich. Z tego powodu jedzenie kojarzy się nam z czymś dobrym, z miłością.
 
Skoro proces odżywiania tak bardzo powiązany jest z emocjami to nie należy się dziwić, że problemy emocjonalne mogą manifestować się zaburzeniami jedzenia. Faktycznie życie wielu ludzi niewolniczo kręci się wokół spraw wagi i jedzenia. Czasem przybiera to rozmiar tragicznej w skutkach obsesji i przyjmuje formę pełnoobjawowych zaburzeń łaknienia. W takich przypadkach życie staje się koszmarem ograniczonym do czynności związanych z jedzeniem bądź niejedzeniem, konieczności dopełnienia rytuałów jedzeniowych oraz ukrywania nałogu. Bywa, że osoby dotknięte takim zaburzeniem, po wielu latach bezskutecznej walki z nałogiem, poddają się, podejmując życiową rolę ofiary nałogu. W przypadku zaburzeń jedzenia, w przeciwieństwie do narkomanii czy alkoholizmu, dość często udaje się kontynuować naukę czy pracę, utrzymywać życie towarzyskie; ba, nawet założyć rodzinę i mieć dzieci. Zaburzenia jedzenia potrafią wkomponować się w życie człowieka. Nie zmienia to faktu, że wciąż stanowią niewyobrażalne cierpienie. Co więcej, chroniczne i nie leczone, czynią postępujące zniszczenia zarówno w psychice, jak i ciele. Mogą doprowadzić do ciężkiej depresji, prób samobójczych czy przedwczesnej śmierci z powodu postępującego wyniszczenia fizycznego.

Tak być nie musi. Drogą do zmiany jest zrozumienie czym tak naprawdę są zaburzenia łaknienia.

Przez kilkanaście lat pracy obserwuje, że zaburzenia jedzenia to wierzchołek góry lodowej. Tuż pod tym objawem kryje się uszkodzone poczucie własnej wartości, problemy z byciem w bliskich relacjach oraz niedojrzałość aparatu psychicznego, polegająca na nieumiejętności  przeżywania uczuć.
Co to znaczy zdolność do przeżywania uczuć? Przeżywanie uczuć to możliwość posiadania wewnątrz umysłu własnych uczuć, własnych myśli, możliwość wytrzymywania własnej psychicznej zawartości i wykonywania nad nią umysłowej pracy jaką będzie refleksyjne myślenie siebie samego. Jak wiadomo, życie pełne jest trudnych sytuacji, utrat, frustracji czy nieustannego wysiłku, który jest niezbędny przy przetrwać. Rzecz w tym by posiadać umysł, który będzie w stanie ogarniać te trudne sytuacje. Osoby z zaburzeniami jedzenia nie dają rady. Życie wraz ze swoimi wymaganiami je przerasta. Koncentracja na sprawach jedzenia i wagi tworzy możliwość przebywania w świecie alternatywnym – świecie, który pozornie podlega kontroli. Trafnie ujęła to kiedyś moja pacjentka – „Nieustannie przeliczałam kalorie, w myślach układałam jadłospis, cieszyłam się będąc na kalorycznym minusie. Dzięki temu nie miałam innych problemów, a co najważniejsze byłam jak w bańce mydlanej, która odgradzała mnie od pijącego ojca i skoncentrowanej na swojej depresji matce”.
Kiedy nad czyimś życiem biorą górę rytuały związane z jedzeniem to zawsze należy zastanawiać się jaką to pełni funkcje. Otóż, kiedy relacja z jedzeniem staje się dominująca, kiedy myśli i działania związane z wagą ciała absorbują większość życiowej energii, to niewątpliwie jest to ucieczka od własnych konfliktów emocjonalnych. Najwyraźniej dla danej osoby posiadanie emocji jest zbyt trudne. Przerasta ją zarówno rzeczywistość zewnętrzna, jak i wewnętrzny świat uczuć.
Jedzeniowy rytuał jest odbiciem w działaniu tego jak działa psychika. Bulimiczka, naprzemiennie objada się i przeczyszcza lub wymiotuje. Taki jest jej konkretny, jedzeniowy objaw. Jedzenie, które jest wewnątrz budzi niepokój i poczucie winy stąd przymus by pozbyć się zjedzonego posiłku. Podobny los spotyka uczucia i myśli. One też muszą być ewakuowane na zewnątrz. To trochę tak jakby bulimik nie miał wewnątrz umysłu psychicznej przestrzeni, gdzie różne uczucia i myśli mogą przebywać i być „myślane”. Z jednej strony jest otwarty, zachłanny w relacji, wydawać by się mogło, że łatwo wchodzi w kontakt, jednak zaraz chce uciec, wszystko anulować, nie wytrzymuje napięcia. Co ciekawe, z tego typu pacjentami najczęściej objawia się to już na wstępie – chcą jak najszybciej umówić się na konsultacje, rozpocząć terapię od zaraz, na spotkaniu dużo mówią, terapeuta może mieć uczucie bycia „pochłanianym”, są podekscytowani, idealizują terapię by nagle odwrócić się, zerwać kontakt czyli „wszystko zwymiotować”. Po pewnym czasie wracają, przepraszają i mówią, że „było tego za dużo”, „że to ich przerosło”. Bulimik ma problem z granicami, nie umie mówić „nie” – na wszystko się zgadza, aż w końcu robi się mu niedobrze, nazwałabym ten stan mentalnymi mdłościami i jest to moment w którym kontakt zostaje zerwany, bulimik ratuje się ucieczką.

Inaczej jest z anorektyczkami. Rzadko przychodzą na terapię z własnej woli. Nie wiedzą dlaczego bliscy się niepokoją, dlaczego zmuszają do leczenia. Mają zaburzony obraz własnego ja cielesnego. Ma to charakter urojeń. Masywne zaprzeczenia są jak mur, w którym trudno znaleźć wyłom. Terapeuta nie może nakarmić pomocą bo anorektyk nie przyjmuje nie tylko jedzenia, ale pomocy też. W świecie wewnętrznym anorektycznej osoby obowiązuje „zakaz wstępu” - i znowu dosłownie zakaz wstępu dotyczy jedzenia a psychologicznie chodzi o to żeby nic nie czuć, niczego nie potrzebować, od nikogo nic nie wziąć.

Leczenie utrudnia fakt, że osoby dotknięte zaburzeniami jedzenia wydają się być pozbawione symbolicznego myślenia i w sposób konkretny (i uporczywy) podtrzymują przekonane, że to wyłącznie waga ciała stanowi w ich życiu problem. Prawda jest taka, że sprawy wagi i jedzenia są tylko objawem - są wtórne, a pierwotna przyczyny znajduje się w nieprawidłowo uformowanej psychice. Aparat psychiczny osób dotkniętych zaburzeniami jedzenia nie spełnia swojej funkcji tzn. przeżywania i przechowywania emocji, myślenia samego siebie, „trawienia” emocji. Jeśli człowiek nie ma kontaktu ze swoimi emocjami, nie zna ich i nie rozumie to może jedynie próbować uciec od siebie samego. Obsesyjna koncentracja na wadze ciała to obok alkoholizmu, narkomanii, seksoholizmu czy pracoholizmu, kolejny sposób uciekania od siebie samego, od własnej historii i własnych emocji. Ciało zostaje uwikłane w prymitywny mechanizm regulacji emocji. Życie psychiczne ma jakby nie istnieć, emocje są odcinane. Bezimienne, nierozpoznane przez umysł uczucia odczuwane są pod postacią niezrozumiałego napięcia czy niepokoju i jako takie domagają się rozładowywania na drodze działania. Nie jest łatwo przywrócić psychice prawidłowe funkcjonowanie. Zawsze wymaga to długoterminowej terapii. Człowiek dotknięty zaburzeniami jedzenia musi uświadomić sobie od czego w sobie ucieka, kontakt z jakimi emocjami zagłusza, o czym trudnym nie chce myśleć. Leczenie zaburzeń jedzenia to podróż w głąb siebie, odzyskanie kontaktu z samym sobą. Terapia obejmuje konieczność powrotu wspomnieniami do dzieciństwa i przepracowania leżących tam traum. Moje obserwacje kliniczne wskazują, że pacjentki dotknięte zaburzeniami jedzenia pochodzą z domów gdzie panowały zaburzone relacje, gdzie dominował emocjonalny chaos, kłótnie. Zazwyczaj rodzice mieli dużo własnych problemów i byli emocjonalnie niestabilni czy nawet nieprzewidywalni. W związku z tym dochodziło do odwrócenia ról czyli tzw. parentyfikacji – dzieci musiały być dorosłe i być w funkcji rodzica wobec siebie samego, a nierzadko wobec własnych rodziców. Z takiego domu wychodzi się zarówno z zaburzeniami obrazu ja, w tym ja cielesnego, jak również z rozchwianiem emocjonalnym i trudnościami w regulowaniu i rozumieniu własnych stanów emocjonalnych.
Jeśli relacja z rodzicami przynosi cierpienie to trudno będzie ufać ludziom. Bycie z drugim człowiekiem to oddanie się drugiej osobie w zależność, powierzenie się jej. Jeśli wówczas, gdy byliśmy całkowicie zależni od drugiego człowieka, a tak właśnie było w dzieciństwie, czuliśmy, że zależność skazuje na cierpienie to tworzyliśmy przeciwko niej obrony. Dzisiejszy świat pełen jest ludzi niezdolnych do więzi, ludzi, którzy nie potrafią być w bliskim związku i tym samym skazani są na samotność, ciągłą frustracje i pogłębiające się niezaspokojenie w podstawowych potrzebach. Człowiek dotknięty niezdolnością do tworzenia satysfakcjonujących relacji zazwyczaj nie dopuszcza do świadomości, że to on sam stworzył mur, który odgradza go od miłości czy przyjaźni. Zazwyczaj to świat widziany jest jako niesprzyjający, a ludzie jako niegodni zaufania. Dopiero rozpoznanie obron, stworzonych przeciwko bliskości może otworzyć szansę na zmianę. Zbudowanie bliskiego związku z drugim człowiekiem, w którym doświadczy się akceptacji, troski i miłości będzie znaczącym krokiem na drodze do wyleczenia. Jest wiele przypadków wyleczenia samoistnego, spontanicznego właśnie dzięki miłości czy przyjaźni. Mamy tu jednak pewien problem, a mianowicie problem błędnego koła. To co mogłoby być czynnikiem leczącym jednocześnie jest tym od czego się ucieka. Brak bliskiego związku zamieniany jest na więź z jedzeniem albo z innymi używkami. Ludzie samotni, pozbawieni bliskiego kontaktu z drugim człowiekiem, sięgają po jedzenie, bo ono najbardziej kojarzy się z więzią. Osoby samotne i nieszczęśliwe łączy szczególna więź z lodówką. Żyjąc w lęku przed związkiem łatwo popaść w nadmierne uzależnienie od jedzenia. Poprzez jedzenie osoba objadająca się nabiera fałszywego przekonania "jestem niezależna, nikogo nie potrzebuje, związki ranią, wszystkie potrzeby mogę zaspokoić sobie sama". I tak potrzeby, które mogłyby być skierowane do ludzi są zajadane. Im mniej w życiu satysfakcji, im mniej miłości i poczucia bezpieczeństwa, tym bardziej będziemy się uzależniać - nie tylko od jedzenia, ale i alkoholu czy pracy, od romansów czy seksualnych przygód. Satysfakcje, jaką moglibyśmy czerpać poprzez związek zamienimy na szereg destrukcyjnych przyjemności, które nie wymagają zaangażowania w drugiego człowieka.

Kiedy osoby z zaburzeniami jedzenia trafiają na terapię to wcale nie zajmujemy się kwestią jedzenia, co właśnie przyglądamy się relacjom, które te osoby tworzą i emocjom, które przeżywają.

Mówi się, że zaburzenia jedzenia są swoistym syndromem kulturowym. Czyżby? I o co w tym chodzi? Faktycznie żyjemy w czasach, w których atrakcyjność fizyczna jest ważna. Ludziom ładnym, atrakcyjnym przypisuje się automatycznie wiele innych zalet. Media lansują typ sylwetki chudej jako atrakcyjnej i pożądanej. Szczupła sylwetka jest synonimem szczęścia, sukcesu, zdrowia. Większość kobiet, aby osiągnąć taki ideał, musiałoby się głodzić. I faktycznie w tym miejscu powstaje problem bo przecież tylko nieliczni mogą jeść do woli i wciąż pozostawać szczupłymi. Problem polega na tym, że jedzenie, które jest potrzebne i przyjemne, jednocześnie prowadzi do tycia więc staje się czymś zakazanym. W czynność jedzenia wpisane zostaje poczucie winy. Jedzenie oznacza bowiem możliwość utraty szczupłości. Powstaje konflikt - to co przyjemne równolegle jest niewskazane. Istotnie tam gdzie istnieje konflikt, tam możemy spodziewać się różnych wynaturzeń. Niemniej w tej kwestii jest tak jak w każdej innej – ziarno, jeśli ma zakwitnąć, musi upaść na podatny grunt. Jeśli mamy osobę, której w trakcie rozwoju udało się osiągnąć pozytywny obraz „ja”, której poczucie wartości jest stabilne to wg mnie narzucany przez współczesne kanony piękna ideał nie poczyni tu żadnych spustoszeń.  Jeśli mamy osobę, która na skutek dobrej opieki, akceptacji i miłości rodziców uwewnętrzniła zdolność do kochania i szanowania siebie, do troszczenia się o siebie to taka osoba nie ulegnie presji, zachowa zdrowy dystans. Natomiast jeśli mamy osobę ze zdewastowanym poczuciem wartości, kogoś kto na skutek wadliwej opieki nabył potencjał autodestrukcyjny to faktycznie narzucone z zewnątrz wymagania stworzą ramę dla tego co już w danej osobie było. Można ująć to tak, że presja szczupłości dobrze zorganizuje wewnętrzną destrukcje. Co ciekawe, moje pacjentki same wspominają, że zanim zaczęły chorować (zazwyczaj w okresie dojrzewania) to już wcześniej było z nimi coś nie tak – pamiętają, że już jako dzieci czuły się jakby nieadekwatne, jakby brzydkie czy złe.

Warto zaznaczyć, że obraz Ja najsilniej tworzy się w pierwszych kilku latach życia. Jest to o wiele wcześniej niż dziecko w sposób obiektywny pojmie sprawy związane z atrakcyjnością fizyczną, o wiele wcześniej niż  zacznie się sobie wnikliwie przyglądać w lustrze.
Pierwszym lustrem dla dziecka są oczy opiekunów – to w nich się przegląda, to z nich czerpie informacje na swój temat. W relacje z rodzicami – od spojrzenia do spojrzenia, od gestu do gestu, w setkach sekwencji związanych z zapewnieniem dziecku przetrwania, chcąc nie chcąc, wpisana jest emocjonalna wymiana. Dziecko patrzy w oczy rodziców i w tym czasie w jego umyśle powstaje obraz własnego Ja. Każde dziecko by móc zbudować poczucie własnej wartości powinno mieć poczucie, że jest chciane, że jest upragnione. Dla niemowlęcia ogromnym obciążeniem jest sytuacja gdy rodzice nie reagują adekwatnie na jego potrzebę miłości i akceptacji. Gdy rodzice są depresyjni, sami są straumatyzowani, a na skutek tego nieobliczalni emocjonalnie, niestabilni to znajdzie to swój wyraz w ich mimice, w ich gestach. Udziałem dziecka będzie widok smutnych albo gniewnych twarzy, brak czułych gestów, atmosfera podszyta lękiem i nerwowością, ataki gniewu czy nawet jawna agresja. Wyobraźmy sobie niemowlę zanurzone w takiej kąpieli sensorycznej. U takiego dziecka wytwarza się obraz własnego Ja jako istoty brzydkiej, złej, nie zasługującej na miłość, nic nie wartej. Moja cierpiąca na anoreksje pacjentka, która wychowała się w domu z problemem alkoholowym, powiedziała kiedyś „jestem nikim, nie zasługuje na nic dobrego”. Dzieci rodziców psychicznie chorych, agresywnych czy po prostu rodziców głęboko nieszczęśliwych czują się brzydkie, złe. Potencjał autodestrukcyjny u takich dzieci będzie duży, a ich świat wewnętrzny zapełni się uczuciami lęku i rozpaczy.

Często nie zwracamy uwagi na sprawy dzieciństwa, zostawiamy przeszłość za sobą. Czasami słyszę: „Po co mam wracać do dzieciństwa? Teraz mam inne problemy i tym chce się zająć”. Ludzie chcą iść naprzód. Wszystko ma się odbyć szybko, bezboleśnie. Tylko, że człowiek jest jak dom - jakie fundamenty taki budynek. Czasem jest tak, że idealizujemy nasze dzieciństwo, nie chcemy pamiętać, jakie uczucia nam wtedy towarzyszyły. Wówczas nie możemy połączyć tamtych wydarzeń z obecnymi trudnościami. A faktycznie jest tak, że zajmowanie się problemami naszego wczesnego rozwoju może zwiększyć naszą obecną zdolność do życia pełniej, szczęśliwiej i uwolnić nas od niektórych niepowodzeń, z którymi się borykamy.
Psychoterapia psychoanalityczna oferuje możliwość poznania siebie samego oraz własnych wzorców kontaktowania się z ludźmi, które powstały w toku relacji z rodzicami. Pozwala uwolnić się od starej matrycy, od wzorców dysfunkcji, od nieświadomego przymusu powtarzania. W ramach relacji terapeutycznej możliwe jest odbycie podróży w głąb siebie. Zadaniem psychoterapii staje się dotarcie do uczuć, których człowiek nie jest w stanie świadomie przeżywać i myśli, których nie może myśleć. W procesie psychoterapii, czy tego chcemy czy nie, krok po kroku rozegra się nieświadomy scenariusz pacjenta. Jest to proces utkany z jego prawdziwych, silnych uczuć, które w trakcie terapii mogą być dopuszczone i rozpoznane. W tej szczególnej pracy nad odzyskiwaniem tego, co „ukryte” terapeuta na długi czas oferuje swoją osobę - swój umysł. W towarzystwie uważnego i empatycznego psychoterapeuty można pomyśleć to, co dotąd było niepomyślane i można poczuć to, co dotąd było nazbyt przerażające. Dlaczego do poznania siebie samego potrzebujemy drugiego człowieka? Odpowiedź jest prosta, bowiem jako ludzie jesteśmy „zaprogramowani” w taki sposób, że aby móc pomyśleć własne najbardziej niepokojące myśli i aby móc poczuć własne najbardziej bolesne uczucia, potrzebujemy drugiego człowieka, który nie będzie bał się tego, co zawieramy. Psychoterapeuta jest dobrze przygotowany do towarzyszenia drugiemu człowiekowi w jego silnych emocjach – lęku, rozpaczy, zazdrości, bezradności czy złości. Nie będzie oceniał tych uczuć, pomoże je przeżyć i zrozumieć, a tym samym pomoże oswoić własne wnętrze. Zdrowie psychiczne polega nie na tym, że stajemy się wolni od uczuć, ale na tym, że w obliczu trudnych uczuć, których życie nam nie szczędzi, umiemy zachować spokój, myślenie i rozumienie.

Problemy z jedzeniem zawsze skrywają pod spodem cierpienie uwięzione w umyśle. Osoby poddające się terapii zrozumiały, że rozwiązanie ich problemów nie polega na schudnięciu. Co ciekawe uregulowanie kwestii emocjonalnych - przywrócenie zdolności do przeżywania emocji oraz przywrócenie zdolności do bliskiego związku sprawia, że kwestie wagi niejako regulują się same.